Za oknem mamy zimę… kalendarzową, śnieg był tylko przez chwilę i zniknął zaraz po świętach. Dwa razy zdążyłem z młodym wyjść na sanki. Był to w zasadzie jego pierwszy kontakt ze śniegiem i przyjął go dość obojętnie.

– Ot takie coś białe, siedzi się na sankach i tata nas po tym wozi.

Na bliższą znajomość zabrakło (śniegowi) czasu. W sumie to nie narzekam, podróżowało się wygodniej niż w zaspach, ale bałwana młodemu nie ma z czego zrobić, a i ptaki karmnikiem gardzą, gdy mogą same znaleźć pokarm na łące.na sniegu

Rok temu warunki były podobne, ale trochę białego puchu leżało. W połowie grudnia zabierałem żonę i syna ze szpitala. Kilkudniowego szkraba trzeba było zapakować w kombinezon, ten był kupiony dużo wcześniej, bardzo ładny, czekał na swojego właściciela. Gdy wreszcie przyszło co do czego, czyli ubrania delikwenta w wyjściowe ciuchy, okazało się, że piękny kombinezon jest koszmarnie niewygodny w zakładaniu. Rozpina się tyko do połowy i wsadzenie malutkich nóżek i rączek w nogawki i rękawy jest niewykonalne. Po długich staraniach udało się młodego jakoś umieścić w kombinezonie, i wtedy stanęliśmy przed kolejnym wyzwaniem – umieszczeniem pasażera w foteliku. Jak zapiąć pasy tak, by trzymały te niemal puste rękawy?

Po powrocie do domu pierwszym zakupem był oczywiście nowy kombinezon. kombinezonDzięki nabytemu doświadczeniu tym razem wybrałem rozpinany aż za krocze. Ubieranie stało się o wiele prostsze. Wprawdzie mały wciąż w nim tonął, ale szybko podrósł i się w niego wpasował. Z zakupem kombinezonu na obecny sezon nie było już takich problemów. Wybraliśmy się za to po zimowe buty, bo dziecko zaczynało już chodzić. Pamiętając historię z kombinezonem tym razem nie liczył się wygląd, a przynajmniej nie był on na pierwszym miejscu. Na łowy wybraliśmy się do chyba największej sieci sklepów dla małych smyków. Buty owszem były, nawet całkiem sporo, ale w interesujących nas rozmiarach nie było ani jednej pary, która dawałaby się wygodnie rozpiąć i założyć na stopę. Niektórzy z projektantów widać nigdy nie ubierali butów dziecku. Zaledwie dwa rzepy zapięcia i żadnego zamka z boku. Na szczęście są też projektanci rozumni, których buty wygodnie się rozkładają i można je bez problemów włożyć na małą stópkę. Tyle tylko, że trzeba było wybrać się do innej, dużo mniejszej sieci sklepów.

Buty są, młody chodzi już sam, kombinezon jest, brakuje tylko śniegu.

Aha, należy wspomnieć o jeszcze jednej wadzie dziecięcych butków. Obuwie na malutką nóżkę kosztuje tyle, co but na nogę dorosłego. I jak tu ojciec ma odłożyć pieniądze na Sokoła Millenium Lego (jedyne 17 500 zł), kiedy trzeba kupić buty, które za kilka miesięcy i tak będą za małe, a przy takiej pogodzie nawet nie będzie okazji by w nich pochodzić po śniegu?