Mamy w mieszkaniu trzy skrzynie, w których mieszkają zabawki.
Pierwsza znajduje się w pokoju młodego, i chociaż jest całkiem spora, to niektórzy jej mieszkańcy muszą na noc szukać sobie innego lokum do spania. Tak to jest, gdy ma się sporą rodzinę i liczne grono znajomych, których odwiedziny wiążą się zwykle z jakimś prezentem.
Codziennym rytuałem jest wywalenie wszystkiego ze skrzyni i porozwlekanie po pokoju. Niech mają rodzice co sprzątać wieczorem, bo w małej główce jeszcze nie zagnieździło się pojęcie „porządek”.
Dla wielu mieszkańców skrzyni dawno minęło ich 5 minut sławy i zainteresowania, teraz są już tylko biernymi obserwatorami zabaw młodego innymi, fajniejszymi i/lub nowszymi zabawkami.
Tylko 8 plastikowych kubków wciąż potrafi tak samo przyciągać uwagę i ciągle pokazywać, że można się nimi bawić w jakiś nowy sposób. Początkowo zdolności manualne pozwalały tylko na wyjmowanie ich złożonych jeden w drugi, potem również na wkładanie, rozwalanie wieży, którą tata zbudował. Teraz sam bierze się za budowanie wieży, jeździ konno (patataj, patataj) i używa kubków jako modulatora głosu.
Niestety nie każda zabawka może być tak fajna, ale na szczęście również dla tych, które wypadły już z kręgu zainteresowań jest jeszcze nadzieja.
To nasza druga skrzynka, takie zabawkowe limbo, gdzie trafiają te niedopieszczane, którym jeszcze nie czas do zabawkowego nieba, a które tylko zajmują miejsce i powodują, że przejście przez pokój dziecięcy przypomina przedzieranie się przez dżunglę.
Limbo jest na szafie w czarnej skrzyni. Połyka ona zabawki i hibernuje, do czasu aż pewnego dnia następuje wymiana. Do limbo przybywają nowi lokatorzy, a starzy mogą wrócić do pokoju dziecięcego, gdzie są witani jak dawno nie widziani, dobrzy przyjaciele. Och jaką ulgą dla rodzicielskiego portfela jest ta krótka pamięć malucha :)
Prócz kubków do limbo nie trafią chyba tylko klocki Lego, ale przecież nie muszę tłumaczyć nikomu, dlaczego nie ma tam dla nich miejsca. Gdyby jakimś cudem znudziły się młodemu, to zawsze mogą się nimi pobawić rodzice.
Bywają jednak takie chwile, gdy nudy nie potrafi zabić ani wielka skrzynia, ani czarne limbo. Jest nudno i koniec, a rodzice nie chcą się bawić w nic ciekawego. Młody wyje wtedy na niesprawiedliwość świata, bo nie opanował jeszcze „nuuuudzi mi sięęęęę”.
Cóż, nam wtedy pozostaje jedynie odwołać się do szuflady, naszej trzeciej „skrzyni”. Najlepiej szuflady kuchennej i wyjąć z niej cokolwiek, co nie jest ostre ani kłujące. Najlepiej gdy pochodzi to z szuflady której „nie wolno otwierać, mama ci to już tyle razy mówiła”. Taki zakazany owoc, łyżka z rajskiego drzewa, tłuczek wiadomości dobrego i złego, czy nieosiągalna pokrywka stają się spełnieniem dziecięcych marzeń i przy okazji również rodzicielskich, tych o chwili spokoju.