W życiu rodzica bywają takie chwile, gdy zaczyna się on zastanawiać, dlaczego ewolucja nie wykształciła u progenitury przycisku „pauza”. Chwile takie zdarzają się kilka razy dziennie.
Nasz syn miał nie oglądać telewizji do trzeciego roku życia, i tego ambitnego planu wychowawczego udawało nam się dotrzymać do czasu, aż leżenie plackiem przestało być jego ulubionym zajęciem. Trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia, by nie skusić się i nie skorzystać z pomocy zdobyczy cywilizacji. Na telewizji sami się wychowaliśmy, ale przecież są jeszcze najlepsi przyjaciele rodzica: smartfon i tablet.
W telewizji wiadomo, nic dobrego nie ma. Wszystkie wartościowe programy już my wyoglądaliśmy. „Kwant”, „Laboratorium”, „Tik – Tak”, „5 – 10 – 15”, „Przybyszów z Matplanety” i „Dwa Michały”. Teraz puszczają dzieciom tylko jakieś różowe trupowróżki na My Little pegazojednorożcach. Zdesperowany rodzic sięga jednak i po takie coś, byleby na chwilę zająć uwagę dziecka i móc w spokoju coś zrobić. Oj, będzie się w przyszłości tego żałowało… Już lepiej poświęcić się trochę i … poszukać czegoś bardziej treściwego. Niestety nie jest to łatwe, nawet kanały popularnonaukowe i przyrodnicze nie są już takie jak kiedyś. Zamiast filmów o lwach na sawannie mamy programy z cyklu „co by było gdyby na Ziemię przyleciały kosmiczne dinozaury” (dla odmiany kanały science – fiction silą się na programy próbujące pokazać, jak niedaleko fantastyce do rzeczywistości).
Z tabletem i smartfonem jest jeszcze gorzej, mamy tam jakieś mniej lub bardziej edukacyjne programy i gry, ale większość z nich zaraz będzie robić do nas, za pośrednictwem naszego dziecka, maślane oczy i prosić „tato kup ten dodatek i tamten magiczny pierścień i te kilka ułatwiaczy”.
Ten etap jeszcze przede mną, młodemu wciąż wystarczy żeby było kolorowe i grało. Nikt nie produkuje gadżetów do jego ulubionych piosenek, a wizyta w sklepie go nudzi. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie potrwa to wiecznie. Nie zamierzamy młodego izolować od zdobyczy cywilizacji, ale jakiś sposób na zainteresowanie go tym, co wartościowe i ciekawe trzeba będzie znaleźć.
Kilka tygodni temu, w związku ze zmianą operatora, znaleźliśmy się na telewizyjnej pustyni, a młody jednak lubi zerkać przy jedzeniu na ekran. Jak na odpowiedzialnych rodziców przystało, nie chciało nam się szukać czegoś dedykowanego trzynastomiesięcznemu dziecku i zadowoliliśmy się tym co było pod ręką, a był to popularnonaukowy serial „Kosmos”. W ten sposób pchnęliśmy młodego na ścieżkę edukacyjną. Sprawdzimy w przyszłości ile z tego co zobaczył zrozumiał i zapamiętał. Ja z żoną jesteśmy już ekspertami od zmian klimatycznych na Wenus, a w ramach hobby możemy zacząć badać ciemną materię. Bo z dzieckiem jest tak, że jak się coś podoba, to podoba się bardzo i trzeba to puszczać w kółko. Nie skończyło się na jednym seansie „Kosmosu”, supernowe wybuchały przy każdym posiłku, Fritz Zwicky i jego teorie pojawiały się kilka razy dziennie, a piękne wizualizacje galaktyk śmigały po ekranie w tę i z powrotem.
Rodzicom i starszym dzieciom polecam całą serię tego bardzo fajnego programu.
Trzeba więc będzie zacząć kompletować videotekę dla malucha, na początek coś z serii „Było sobie…”. „Było sobie życie” co jakiś czas pojawia się jeszcze w telewizji, ale inne seriale z tej serii ciężej jest już utrafić. Prócz tych francuskich seriali postawiłbym na półce jeszcze „Ordy”, ale tego to ze świecą szukać na płytach DVD.
Może kiedyś przyjdzie czas na wpis wspominkowy o tym, co ojciec z matką oglądali jak byli mali, ale za tydzień o czymś co powstało specjalnie dla ojców.