Ze smoczkiem jest różnie, jedne dzieci w ogóle go nie chcą, inne wciąż by żuły. W przypadku tych drugich trzeba kiedyś powiedzieć „dość” i zacząć rodziców oduczać pomagania sobie tym uspokajaczem. Ktoś może powie, że to dziecko trzeba oduczać żucia cumla, ale tak naprawdę muszą się go chcieć pozbyć obie strony.
Dla małego żuwacza cumelek jest czymś naturalnym. Pewnie zastanawia się, dlaczego dorośli go nigdy nie używają – za wyjątkiem tych żujących takie śmierdzące, dymiące rurki. Przecież jest wygodny, masuje dziąsła, kiedy wyżynają się zęby.
Potem następuje tragedia, bo małego, smoczkowego nałogowca pozbawiają znanego od maleńkości uspokajacza.
Młody smoczki lubi, ale jest wybredny i przyzwyczajony do jednego modelu, tylko te chce żuć. Od jakiegoś czasu pozbawiamy go gumowego przyjaciela, i nawet nie ma w związku z tym histerii. Tylko jeśli gdzieś zobaczy cumla, to koniecznie go chce. Ale teraz to nas trzeba oduczyć używania smoczka. Są bowiem takie dwa momenty w ciągu dnia, gdy podsuwamy młodemu smoczek, nawet jeśli się go nie domaga. Mam na myśli popołudniową drzemkę i nocne spanie. To dwa momenty, w których, jak bohater „Fausta”, chciałoby się powiedzieć „Chwilo trwaj, jesteś piękna”, i smoczek nam te chwile przedłuża. „Ciumanie” go młodego uspokaja i skłania do dalszego tulenia się do poduszki.
Kiedy piszę te słowa, młody właśnie śpi. Zasnął bez smoka, ale układając go w łóżeczku położyłem cumel w zasięgu jego ręki.
I tu jest problem, bo czy już mamy sobie skracać chwile spokoju, czy jeszcze pozwolić mu na żucie?
Trzeba chyba będzie jednak zacząć się oduczać używania smoczka… ale to może od poniedziałku.
Tekst pisany w czwartek.