Święto babć i dziadków za nami. Młody jest na razie za mały, by zwrócić uwagę na te daty, za rok pewnie uda nam się go nakłonić by nabazgrał jakąś laurkę, która rozczuli dziadków, ale na razie obowiązek pamiętania o tych świętach spada na nas. Siedzimy więc i myślimy, co można dać naszym rodzicom w imieniu młodego. Laurki przecież nie namalujemy, kubeczek i koszulka „szałowej babci” też nie wchodzi w grę.
Rok temu wpadliśmy na pomysł wykonania odcisków stópki. W tym celu nabyliśmy specjalne zestawy stopoodciskowe, na swoje szczęście kupiliśmy ich trzy sztuki.
Całość nie wyglądała skomplikowanie. Rozrobiłem gips, zalałem ramkę i zabraliśmy się za odciskanie stópki. Młodemu cała ta zabawa niezbyt się podobała, ale używając argumentów niewerbalnych, jakoś udało nam się zdjąć odcisk. Niestety nawet Sherlock Holmes i krakowskie archiwum X nie rozpoznałoby w tym czymś kształtu stopy potomka. Szybka interwencja szpachelką i gotowi byliśmy do kolejnej próby… która dała podobny efekt. Mówi się, że do trzech razy sztuka, ale tym razem trzecia próba wyszła jeszcze gorzej, bowiem masa stwardniała już na tyle, że odcisk wyszedł jeszcze gorzej. Prezent, zamiast trafić do dziadków trafił do kosza, a ja zabrałem się za zmontowanie kolejnej ramki i rozrobienie kolejnej porcji gipsu, tym razem modyfikując przepis tak, by błotko miało lepszą konsystencję.
Prawdę mówi przysłowie, że doświadczenie czyni mistrza, no może w tym przypadku czeladnika. Stópka się odcisnęła, może nie tak wyraźnie, jak ta Królowej Jadwigi, ale ogólny zarys pięty, palców i śródstopia był. Z trzecią ramką poszło już gładko.
W naszym zestawie „ubabraj dziecko gipsem” mieliśmy jeszcze podwójną ramkę, by w jedną kwaterę wstawić płaskorzeźbę, a w drugą zdjęcie właściciela odcisku. Prezenty mieliśmy gotowe.
A co w tym roku? Jest wprawdzie druga stopa i dłonie, ale wyglądałoby to trochę jak zbieranie kawałków szkieletu z jednej z tych serii kolekcjonerskich. Tym razem zamówiliśmy kalendarze.
Cała nasza praca ograniczyła się do wyszukania firmy robiącej takie rzeczy i wybrania zdjęć (no i do zapłacenia). Rarytas większy niż kalendarze Pirelli i nakład ściśle limitowany. Teraz w każdym miesiącu dziadkom będzie się przyglądał inny Michałek. Przypomni im nawet o swoich imieninach i urodzinach :) Oczywiście gdybyśmy wpadli na ten pomysł nieco wcześniej, można byłoby zrobić małemu specjalną sesję, a tak trzeba było przekopać dyski, telefony i aparaty w poszukiwaniu zdjęć nadających się do kalendarza, którego dziadkom mają przecież zazdrościć wszyscy odwiedzający :) W epoce zdjęć cyfrowych oznacza to przekopywanie się przez dość duuuużą ilość plików.
Żeby nie było tak różowo, to kalendarze jeszcze do nas nie dotarły, bo w związku z takim, a nie innym sposobem obsługi nowych klientów przez pewnego ogólnopolskiego operatora internet dotarł do nas z pewnym opóźnieniem. Dziadkowie dostaną więc swoje prezenty również z małym poślizgiem.
Tutaj powinno być zdjęcie kalendarzy, ale są one obecnie w którejś placówce pocztowej. Pozostaje nam nadzieja, że szybko ją opuszcza i do nas dotrą.
A za rok i przez następnych kilka lat wystarczą kredki i papier. Później niech się sam wykazuje kreatywnością.